whitesocks whitesocks
178
BLOG

German pussy nicht fur Deutsche

whitesocks whitesocks Polityka Obserwuj notkę 3

 Niemcy to szczęśliwy naród. Niby przegrali wojnę światową (i to drugą z kolei) a tak naprawdę to się tylko na jakiś czas podzielili. W ten sposób Zachód miał swoich kapitalistycznych Niemców a wschodnią część zaludniły szeregi zakonspirowanych wyznawców Marksa, z których żaden w żadnym SS nie służył, tylko w zawoalowany  (w końcu Niemcy to kulturalny naród) sposób wspierał wysiłki Czerwonej Armii.

Im bardziej słabła miłość farmerów z Idaho do wąsatego wujka Joe tym bardziej po obu stronach żelaznej kurtyny rósł popyt na dobrych Niemców a malało zapotrzebowanie na tych nieco gorszych.

Nie wypadało nowym sojusznikom wypominać  starych grzeszków, dlatego też na polskich tablicach upamiętniających germańskie ekscesy z czasów drugiej światowej wojny już w latach pięćdziesiątych zamiast słowa “niemcy” pojawiło się sformułowanie “hitlerowcy”, znacznie lepiej oddające ducha nowego etapu dziejów. Co prawda starsi ludzie gardłowali, że w trzydziestym dziewiątym żadnych nazistów nie widzieli, a takich Niemców to jak najbardziej, ale kto by tam słuchał bezzębnych dziadków, co to im górną jedynkę za wolność wybili. 

Niemcy z prawobrzeżnej części Łaby stworzyli Trabanta i Piaskowego Dziadka a ci z lewego brzegu Audi i dziadka z Wehrmachtu - stąd słynne powiedzenie “Opa war kein Nazi” co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że jak płonęła białoruska wioska, to wrażliwi synowie narodu Schillera i Skorzennego odwracali głowy, więc nijak nie mogli potem zidentyfikować podpalacza.

Lata mijały. Dziadek z enerdowskiej bajki sypał piaskiem w oczy polskich dzieci, przez co zasypiały bez odmawiania paciorka. W erefen mundury weteranów z Totenkopfverbande błyszczały podczas corocznych zjazdów taką samą doskonałą czernią jak w romantycznych latach czterdziestych. Wiadomo, cały czas prane były w Perwollu.

W latach sześćdziesiątych nastąpił pewien zgrzyt - spokojny bieg Odry zakłócił list polskich biskupów. Do niemieckich biskupów. Co prawda z przeprosinami, ale w niewystarczający sposób uwypuklającymi niezbywalne prawo narodów do ziem ojczystych. Chłodna reakcja niemieckiego episkopatu otrzeźwiła nieco,  w gorącej wodzie kąpane, słowiańskie głowy. W końcu prawo żywego do Heimatu to coś więcej niż prawo martwego do życia.

Gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych powszechny zachwyt wzbudził gest Williego Brandta. Kanclerza. Trochę jak w tym dowcipie o Leninie - mógł uderzyć a ukląkł. Konkretnie pod Pomnikiem Bohaterów Getta. Ponieważ ów pomnik znajduje się w Warszawie odtąd wszyscy niemieccy korespondenci wojenni (pardon, prasowi) mogli pisać o słynnym geście pojednania. Polsko-Niemieckiego. Co prawda statuę wzniesiono ku czci żydowskich powstańców i to przed nimi ukląkł Willi, ale w końcu co Warszawa to Polska. A skoro Polska to Oświęcim. W tym miejscu pojawia się zatem słynna żelazna niemiecka konsekwencja - Konzentrationslager Auschwitz powstał na byłych ziemiach Generalnej Guberni, jest to więc jak najbardziej polski obóz koncentracyjny. Logisch? Naturlich!

Zresztą  rząd w Bonn przyznał wtedy, że wyrafinowana technologia Massenmord  jest selbstverstandlich niemiecka ale  z uwagi na umiejscowienie obozu urząd patentowy Bundesrepubliki nie będzie rościł sobie do Auschwitz żadnych praw. Naturalną konsekwencją takiego Weltanschauung było obciążenie kosztami utrzymania obozu polskiego podatnika. Aczkolwiek, aby byłych pracowników KL nie pochłonął całkiem Weltschmerz  strona niemiecka zażądała dla nich bezpłatnych wejściówek i wspaniałomyślnie zgodziła się by zasada ta objęła wszystkich zwiedzających - nawet Żydów. Harald Schmidt mógł więc z czystym sumieniem opowiedzieć kolejnego z Polacken Witze.   

Lata osiemdziesiąte wyjaśniły potomkom Mieszka i Doubravki znaczenie słowa Hilfe - paczki przywożone z pomocą beznadziejnym buntownikom, tym razem protestującym przeciwko Realpolitik sowieckiego generała w polskim mundurze sprawiły, że nad Wisłą zaczęto rozumieć co to  takiego Freundschaft. I chociaż Volkswagendeutsche wciąż narzekali na niską jakość polskiego piwa a Polacy, którym udało się uzyskać niemiecki azyl zaczęli organizować się w złodziejskie gangi to po obu stronach Odry panowała powszechna zgoda, że trzeba leben und leben lassen.Polski lizak w zamian za dezodorant achtmalvier, co wcale nie  oznaczało, że trzeba  go rozpylać trzydzieści dwa razy.

Stosunki nieco osłabły, kiedy to kanclerz Kohl wymyślił sobie, aby punktem kulminacyjnym jego wizyty w wypełzającej z komunistycznego kokona Polsce stała się “msza pojednania” w miejscowości Kreisau, gdzie przed laty grupka Prusaków stworzyła krąg, bynajmniej nie kamienny, tylko świętoniemiecki. W dodatku niektórzy z kręgarzy wyznawali dość ekstrawagancki na owe czasy pogląd, że słowianie są również istotami ludzkimi.

Koncepcja wspólnej mszy spotkała się ze wzgardliwym milczeniem Warszawy. W dodatku Tadeusz Mazowiecki - mistrz szybkich decyzji wypomniał rządowi RFN utrzymywanie z pieniędzy niemieckiego podatnika różnych rewanżystowskich organizacji. Do wizyty doszło dopiero po roku. Kohl przybył już jako szef zjednoczonych (nie do końca) Niemiec.  Wtedy wybuchł prawdziwy skandal - zamknięto w więzieniach polskich Niemców złapanych podczas wywieszania transparentu z napisem “Helmut, du bist unser Kanzler”. Twardy niczym tatrzański granit Mazowiecki w krótkim jak Blitzkrieg wywiadzie dla Bilda oświadczył, że on ci jest jedynym kanclerzem na polskim terytorium i oskarżył rząd z Bonn o próbę rewizji polsko-niemieckiej granicy. Właśnie wtedy komentatorzy z koncernu Springera  okrzyknęli Mazowieckiego mianem PanzerAdler Pole. Zmieszany, lecz nie wstrząśniety Kohl  całkiem logicznie tłumaczył, że on nie chciał nic za darmo, wprost przeciwnie - każda polska rodzina miała w ramach rekompensaty dostać używanego Golfa. I to dobrze bitego. To znaczy łatwego do wyklepania.

I już chciały różne puste a rubaszne ministerialne czerepy dwa nagie miecze Niemcom wysyłać, kiedy to odezwał się von Moltke - ten od krzyżowego kręgu. Wraz z grupą innych junkrów podczas telewizyjnego wywiadu przypomniał, że noszenie na piersi symbolu trupiej główki zobowiązuje, że krew i honor, że Europa und Futur, słowem...   przejechał się po Kohlu i zbuntowanych Opelndeutschach jak Guderian po Polakach we wrześniu roku pamiętnego. Pytany przez reportera, jak powinien zachować się w tej niezręcznej sytuacji niemiecki kanclerz trzasnął von Moltke swą kościstą pięścią w telewizyjny stoliczek, aż rozlała się stojąca tam w eleganckiej porcelanie z Bolesławca czyli Bunzlau kawa Tchibo. Jasnobrązowy płyn ochlapał ściany studia, bo kawa była z mlekiem a mleko było od polskiej krowy.

Genug, Maul halten! “- ryknął  von Moltke i to drugie zrozumieli nawet Polacy, bo oglądali “Jak rozpętałem drugą wojną światową” a tam Emil Karewicz ucisza w ten sposób Kociniaka czyli Dolasa. Tak więc w porze najwyższej oglądalności Niemcy dowiedzieli się, że dosyć już tego kombinowania z konstytucyjnymi artykułami, czas za to zająć się artykułem pierwszej potrzeby czyli pogodzić się wreszcie z tymi cholernymi Polakami.  Rozmowa ta tak wstrząsnęła  Związkiem Wypędzonych, że jego prominentni działacze przeprawili się przez Odrę z workiem dojczmarek, aby pomagać kresowiakom w zakładaniu podobnych organizacji w piastowskich Breslau i Gleiwitz.  Wierzby płakały niemieckimi łzami, Polacy zajadali sie berlinkami a mieszkańcy Gorlitz i Zgorzelca wspólnie postanowili aby skończyć z podwójną nazwą i miasto odtąd nazywało się Friends. Okazało się wkrótce, że zmiana ta ma niespodziewaną zaletę w postaci napływu amerykańskich turystów, przekonanych, że to właśnie w tym miejscu kręcony jest sławny serial “Przyjaciele”. Niemieccy mieszkańcy Friendsa z poczatku protestowali, ale pod namową Polaków stworzono w końcu lipne studio a wpływy z biletów zasilają kasę fundacji “Jedna Korea”.

Doszło nawet do tego,  że podczas mistrzostw świata w piłce  nożnej obrońca niemieckiej Mannschaft w ramach dobrosąsiedzkiej pomocy  trzy razy wykładał piłkę polskiemu napastnikowi we własnym polu karnym, bo Polakom do przejścia do następnej rundy potrzebny był kolejny zwycięski remis. Niestety naszemu zawodnikowi nie udało się  trafić do pustej bramki. Ale nawet ten incydent nie zepsuł wspólnych polsko-niemieckich relacji idyllicznych jak zapach  szynki ze Schwarzwaldu. Do czasu.

Pierwsze nieporozumienie dałoby się jeszcze jakoś wyjasnić. Niemcy w trosce o prapolskie lasy i mchy porastające tereny nazywane zgodnie z nową modą Natura 2000, rurkę z gazem łączącą Bundesrepublik z Rosją zamiast lądem postanowili poprowadzić dnem Bałtyku. I nic tu nie pomogło mruganie okiem, że jak Władimir Władimirowicz był  na placówce w kraju Beethovena i die Puhdys, to rozmawiał z różnymi takimi, i to po niemiecku i żeby cierpliwie czekać bo historia pokaże czyje barwy tak naprawdę mistrz karate reprezentuje. Polakom znów nieufność do łbów uderzyła i w intencje zachodniego sąsiada  szczere jak miłość Wandy do Niemca nijak nie chcą uwierzyć. A był to w końcu ten pierwszy i jedyny raz, a każde polskie dziecko wie że einmal ist keinmal i dlatego zawsze prosi rodziców o cukierki nimmzwei

Gorzej, że i polska strona popełniła gruby nietakt. Otóż niemiecka grupa Rammstein nagrała była piosenkę. Jej tekst to iście  freudowska wiwisekcja ponurego losu Niemców którzy nie mogąc zaznać miłosnego spełnienia w ramionach Trudi, Helgi, czy Hannelore zmuszeni są wyruszyć zagranicę aby dać upust niezaspokojonej chuci. Piosenka nazywa się “Pussy” i dotarła aż na szczyt niemieckiej hitparade, za to na polskich listach najnowszego przeboju twórców germańskiego hałasu ani widu, ani słychu. Dziennikarze znad Szprewy zaczynają coś przebąkiwac o dyskryminacji, a Polacy, że nie chcieli obniżać samooceny niemieckich kobiet, że czas skończyć z tym stereotypem Kinder und Kuche   bo   Kirche jest od dawna geschlossen, to znaczy zamknięty. Niemcy na to, że to polski słuchacz zamyka się na dźwięki gitarowej panzergallopade i zamiast otworzyć się na herzklekoten, wciąż tkwi na etapie serca szczerozłotego i konika cukrowego. A przecież tytuł nowego albumu Rammstein brzmi “Liebe ist fur alle da”co jest absolutnie bezpośrednim nawiązaniem do XII księgi Pana Tadeusza "Kochajmy się". A tu Polacy znowu lekce sobie ważą dokonania czołowych przedstawicieli niemieckiej sceny muzycznej.

 

No i jak tu być szczęśliwym narodem?

 

whitesocks
O mnie whitesocks

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka